jakiś czas temu były w nocy zajebiaszcze mrozy. moja magdalena odpaliła praktycznie bez problemu,aż tu nagle zaczęło ją w czasie jazdy przyduszać i w końcu zdechła. po kilku próbach odpaliła i przejechała jeszcze kawałeczek,później kaplica. dzwoniłem do mechaniora,który polecił mi zacząć od wymiany filtra paliwa (używam tylko Knechta). po wymianie odpaliła,postała jakiś czas zapalona. nie było żadnego falowania obrotów czy innych niepokojących objawów. dla pewności pojeździłem troch po mieście-szła jak marzenie. szczęśliwy zostawiłem ją na noc. rano odpaliła znów bezproblemowo. jednak moje szczęście szybko minęło-po jakichś 4-5 km znów się przydusiła i zdechła. zatargałem ją na sznurku do mechanika. przy odbiorze usłyszałem,że musieli tylko odpowietrzyć silnik,bo zmieniając filtr musiałem to zrobić niedokładnie (co mnie dziwi,bo przy poprzedniej wymianie filtra-w lipcu-robiłem wszystko dokładnie tak samo i do tej pory magda śmigała jak rakieta). po odpowietrzeniu znów nie było problemów (nieduże mrozki,jakieś 2-5 st.),aż do dzisiaj. nie wiem ile było w nocy,ale rano ok. -17. znów odpalenie bez problemu. stała zapalona w czasie odśnieżania i wszystko było elegancko. jak wyjechałem z parkingu i przejechałem jakieś 100 m,znów zgon.
dodam,że na tym samym paliwie jeździ mój ojciec (LR Discovery I) i wujas (Volvo s 40) i żaden nie ma problemów. to paliwko zimowe,ciemniejsze. dodatkowo dolałem trochę STP. czyżbym miał jakąś wadę w silniku? zasyfione przewody paliwowe,przez co zmniejszyła się ich średnica? czy to może parafina w filtrze? czy znów muszę go wymieniać? czy może podpiąć dziada pod komputer i spróbować sprawdzić co ją boli?
dziś rano po odpaleniu wlałem do zbiornika 0,25 l denaturatu-jaka szkoda,że nie wczoraj wieczorem...
poradźcie,bo już zaczynam depresję łapać :/