Drodzy Panowie mam problem (a Panie niech mi wybaczą brak powitania ale powątpiewam w istnienie takowych na forum motoryzacyjnym).
Diesel drogi to wszyscy wiemy, a mrozy od tygodnia ściskają - już nie tylko cztery, a wszystkie litery więc dziewczę (tj.
moi - przypisek własny) pomyślało, że przyoszczędzi (bo to podobno więcej się spala zimą) i do pracy na piechtę w ten i nazad będzie tuptać. Musiał jednak nadejść taki moment gdy bez samochodu miało się nie obejść - ale co tam, przyoszczędziłam przez tydzień to się mogę szarpnąć w końcu, a co!
...i co? i pstro! - ja go tu próbuję odpalić a on taki niewzruszony. Stoi tak w tej zaspie i ani prośby, ani groźby, ani głaski i obietnice że już go nie będę mordować dyskografią
Cradle of Filth w tym miesiącu... nie pomogły, ehh...jak żyć? ja się pytam, jak?
Dobrze Panowie - pośmialiśmy się a teraz do konkretów:
Co mogło się stać? Po przekręceniu kluczyka nic się nie dzieje - brak jakiejkolwiek inicjatywy do rozruchu. Akumulator jest praktycznie świeżo po wymianie na nówkę sztukę końcówką grudnia (poza tym zapala się całe podświetlenie zegarów). W baku Kiwika zostawiłam mniej-więcej połowę idąc za mądrościami moich kolegów z pracy co by na rezerwie zimą nie jeździć bo coś tam, coś tam, coś tam...w każdym razie nic dobrego. Zatem Panowie, poratujcie jakimś trafnym rozwiązaniem biedne dziewczę co by spokojnie po nocach spać mogło